-------
w dzikości wzroku
serca szybkim rytmie
opętaniu ciała
umysłu władzą
składam słowa razem
wrażliwością tonu lekką
nadzwyczajną duszy
nad ciałem przewagą
mowa chwili
ulotna jak para
lotna masa słowa
na kartce spisana
z dąrzeń i pragnień
obrazów pamięci
skojażeniem w nieładzie zapisana
jasnością określeń znanych
nauka wymowna
nierozumiejącym od nierozumianych
i głos osobliwy z głębin
Słyszę!!!
tak to ona muza z kitarą
Erato woła!
więc iskrę Bożą
dar może nawet talent
przekleństwo co z nienacka dopada
jak pocisk nieuważnego
doskonalę
by bezczasowość egzystencji
w ruchu zwiewnym
liter uchwycić
mocniej niz slowo
gest
oddziaływać
szukać koloru w szarej epoce
barwna alternatywa
szarego życia
***
jedyna formą
najmniej infantylną
mnie samej
są oczy - okna duszy
skryte zasłoną rzęs
(wolałabym dłuższych)
grymasie twarzy
kosmyków nieswornych
figurze figlarnej
długich palców u stóp moich
a wszystko razem
w dziwacznej pozie
gimnastyczna kombinacja
zgiełku ciała i duszy
tragifarsa ciała ułomnego
wyrażona zwierciadłem
spojrzenia niezuważalnego
pod aurą nudnej powierzchowności
wariacja na temat
którą maskę włorzę
by dopasować się
do kłótliwej
rzeczywistej świata przestrzeni
materii pozorności
i zatartych granic
***
jedwab otulił moje ciało
i płatek róży
spoczął na mych wargach
dotknął pocałunkiem
pąsowymi ustami muskał delikatnie
a zmysły zbudziły anioła namiętnośći
trzepotał skrzydlami wielkimi
rozrywał od wewnątrz mnie całą
miotał się
gładził piórami
zawirował świat falami srebrnymi...
może zbyt szybko za gwałtownie
tchnienie wiatru ulotne
porwało kropelkę kryształowej rosy
on zaczął spadać mięciutko-
-mych warg miał dosyć?
a potem sen otulił moje ciało
i wszystko w jego kształcie
pąsowym kolorze
płatki śniegu spadają z sufitu
okrywaja moje łoże
za daleko myślami wybiegam...
anioł namiętności zmęczył się zasnął
lecz dotykiem łaskoczącym
zbudził brata swego
ten biczami smaga mnie po ciele
tęsknię...
on wie że cierpię
wbija we mnie swe szpony
rozdziera serce...
wnet czuję delikatne muśnięcie...
to matka karci niegrzeczne dziecię
żyły wypełnia otucha
powoli...
rozmarzona usypia mnie poduszka
***
motylim lotem
delikatny podmuch
przybliżył ciepły dym z papierosa
tiulowym skrzydełkiem
zawirował w powietrzu
mgłą otulił wnętrze
zamigotał w swietle poranka
tysiącem twarzy
zjawisk ulotnych wspomnieniem
tchnieniem wiatru zburzonych
roztoczył woń w alkowie
cuchnący swąd palonych marzeń
w klatkach z betonu
z plastykowymi dzrzwiami
milczący hałas ciszy
przygrywa do taktu
zfałszowanymi slowami anioła
eros przeklęty w kącie stoi
w dupie ze strzałą amora
odbywa karę
z ironicznym gestem
juz nikt nie woła
tylko struna harfy zszarpana
pojękuje rykiem kota